wtorek, 10 marca 2015

DIY - sposób na jeansową koszulę

Witajcie!
Ach, jak wspaniale tytuł tej nuty oddaje to, co zobaczycie w dzisiejszym poście. No może nie aż tak psychodelicznie, ale unicorn się pojawi.
Moja miłość do jednorożców jest ogromna. Miłość do tumblra jeszcze większa, więc nie dziwcie się, że efekt będzie trochę taki... tumblrowy? No nie ważne. W każdym bądź razie już od jakiegoś czasu ostrzyłam sobie pazurki na starą, jeansową koszulę, którą zakosiłam sobie z szafy mojej mamy. Już tak mam z jeansem, że muszę go zmasakrować. Ale po kolei.

Zaczęło się niewinnie, ot, rozmowa ze znajomymi na fejsie - ktoś rzucił hasłem namalowania sobie jednorożca na koszuli - myślę, no nie głupie. Ale to nie mógł być taki zwykły jednorożec. Wymyśliłam sobie wzór jego czaszki i spędziłam jeden wieczór na sporządzaniu projektu:
ot, taka geometryczna czaszka
Pomijam fakt, że spodobała mi się do tego stopnia, że postanowiłam sobie wziąć to na projekt jednego z moich tatuaży, ale o tym kiedy indziej.
Ale wracając do koszuli - standardowym rytuałem było przygotowanie jej pod malowanie, czyli wrzucenie jej do wybielacza wymieszanego z wodą na całą noc. Efekty były nader zadowalające!
Czego potrzebowałam do dalszej obróbki?
-nożyczki
-pumeks
-nóż do papieru
-czarne ćwieki
-węgiel w ołówku do przygotowania wzoru 
-czarny i niebieski akryl

Zaczęłam oczywiście od wbicia ćwieków na ramiona i kieszenie. Robiłam to 'na oko'. 

Następnie przy pomocy noża do papieru, nożyczek i pumeksu zrobiłam kilka przetarć (pamiętajcie, że podczas cięcia materiału nożem należy podłożyć pod niego jakąś starą, grubą gazetę!)

Przetarcia na kołnierzu powstały jedynie za pomocą tarcia pumeksem. Kolejnym etapem było przeniesienie wzoru na tył koszuli. Tym razem robiłam to bez szablonu (!), patrząc jedynie na przygotowany wcześniej rysunek, więc musiałam zaufać moim umiejętnościom obserwacji, a to nie takie oczywiste jak się wydaje. Ale mniejsza o to, węglem namalowałam kontury, naciągnęłam koszulę na karton, który zawsze pomaga mi przy malowaniu na ubraniach i zajęłam się malowaniem akrylami.
ach, ta telefonowa jakość </3
Standardowo, najciemniejsze miejsca malowałam najcieńszym pędzlem jaki miałam, bo bałam się, że wyjadę za kontur. Dopiero wszystkie cienkie linie okazały się nie lada wyzwaniem, bo malowałam je, uwaga, WYKAŁACZKĄ. Nie wiem, czy ktoś wcześniej tego próbował, ale okazało się, że jest to całkiem dobry sposób na uniknięcie grubych linii i kleksów na materiale. Jeżeli ktoś nie ma cierpliwości to nie polecam :)
Po wyschnięciu przez noc pozostało jedynie zaprasować obrazek przez szmatkę i voila! 
Takim sposobem mam nową, oversize'ową koszulę na wiosnę ;) Do zobaczenia przy następnym poście.

p.s. ogólnie to piszę licencjałkę, ale to mnie nie zwalnia z twórczej pracy! W kolejnych postach m.in. kolejny portret ołówkami a także planuję przybliżyć wam nieco sylwetkę artysty, którego wielbię od jakiegoś czasu. Także tyle!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz